~Sami-Chyba-Zgadniecie-Kto SCZK~
-To tutaj?
-Nie!- Zapytał po raz 42 i uzyskał
wciąż tą samą odpowiedź. Wreszcie zobaczyłem, a przynajmniej
tak mi się wydawało, odpowiedni dom.
-Tam? -pokazał palcem przed moimi
oczami, przy czym dźgnął mnie w oko.
-Nie, kurwa!
Obrażony odwrócił się na pięcie i
poszedł przed siebie. Co chwilę się odwracał, sprawdzając, czy
za nim nie pójdę, ale nadal stałem w jednym miejscu. Zniknął za
zakrętem, a chwilę później wychylił jeszcze swój rudy łeb.
Później się schował i już go nie widziałem....
2318,2324... 2332! Podszedłem pod
drzwi domku i zapukałem... I znowu.... I znowu...
~*~
56 raz i 57 raz ...
-Czego?!- otworzył mi dwumetrowy...
mutant z sianem na łbie, uderzając mnie drzwiami w łeb... Upadłem
na trawę. -Niczego nie kupuję. -Odwrócił się i kiedy zamykał
drzwi, wydarłem się.
-Mieszka tutaj Deborah Isbell?
Wstałem i otrzepałem tyłek. Chwila
ciszy... I JEB! Mam nadzieję, że mój ryjek zbytnio nie
ucierpiał...
-Co ja. Ci człowieku. Zrobiłem?!-
chwyciłem jakieś kamienie i po każdym wypowiedzianym słowie
ciskałem w Mutanta. On niewzruszony patrzył na mnie jak na idiotę,
do momentu, w którym nie chwyciłem szpadla...
-Nie znam jej! NIE ZNAM! PRZYRZEKAM!
Ale odłóż to! To ulubione narzędzie Charlie! Zabije mnie, jak coś
z tym zrobię!
Zabrał mi szpadel z rąk, skubaniec, i
… zamknął drzwi? Usiadłem pod ścianą z głupią nadzieją, że
może mieszka tutaj ktoś normalny... Poczekam....
~Charlotte~
-PUSZCZAJ MNIE! Aaaa! Ratuunkuuuu!
Ludzieee! Ten grubas....
-Proszę o zachowanie spokoju. Nic pani
nie robię, to pani zakłóca spokój.
-Gówno prawda! On kłamie! Nie
słuchajcie go!- zaczęłam rzucać się na wszystkie strony. Co ja
robię w takich sytuacjach?... Mózgu? Nic? Ok... Co by zrobiła
Debby...? Myśl jak Debby.... Negocjacje!
-Paniee....-cisza- EHEEM!-
odchrząknęłam- Paniee...? -znowu cisza.- Ok. Nazwę Cię Pan
Pączek. No więc. Panie Pączek, jestem niemal w 99 procentach
przekonana, że to wielkie nieporozumienie!- zerknęłam na jego
twarz. Jej to idzie lepiej...- Może pójdziemy na kompromis? Pan
mnie puści- będę wola, a pan będzie... miał? Wolne?
-Nic z tego, dzikusie.
-Kurwa... Jej to wychodzi....-
mruknęłam pod nosem i próbowałam zatrzymać się na chodniku.
Co jeszcze mogę zrobić? Co by zrobił,
Duff?...
-HAHAHHAHAHHAHHAA(...) DUFF! Hahhahaha
(…)
~Jakieś pięć minut później, kiedy
nie mogłam oddychać, a Pan Pączek był koło radiowozu~
-No...Hahaha! Ale gdybyś go znał!
Haha! Ale nie znasz.. Mała strata! Haha!
Pan Pączek wrzucił mnie do auta i
wsiadł na miejscu kierowcy. Rozsiadłam się na tylnych siedzeniach,
kiedy zauważyłam ciekawą sytuację za oknem... Jakiś chudy
rudzielec gryzł właśnie policjanta. Fuck. Zapomniałam o tym
sposobie. Pan Pączek wyskoczył z samochodu jak poparzony i pomógł
koledze, który próbował złapać Rudego. Lubię go, nie Pana
Pączka, Rudego. ''Funkcjonariusze najlepszej na świecie policji z
Seattle'' wreszcie uporali się z Rudym i prowadzili go w moją
stronę. Nazwę go Ardal*. Wygląda na porządnego Irlandczyka z
małym niedotlenieniem mózgu. Tak, to imię go odzwierciedla. Pan
Pączek i drugi policjant wrzucili mojego nowego przyjaciela do
samochodu, zamknęli drzwi i zajęli przednie siedzenia. Po wiązance
przekleństw i obgryzieniu krzeseł, Ardal, zauważył, że nie jest
sam.
-Aaaa! O, cześć. Axl jestem. -Kłamca!
Ma na imię Ardal...
-Charlotte.- z wyszczerzem uścisną
moją dłoń i chyba nie miał zamiaru puścić.
~Duff~
-Czego?!
-Witam. Tutaj Sierżant Policji... Bill
Doughnut , czy rozmawiam z
Michael'em McKagan'em?
-Yy... Nie?
-EEJJJ, PĄCZEK! SPRÓBUJ
DUFF.
-Duff McKagan?
-Taa... Już po nią idę.
Jak zwykle, kurwa. Człowiek
siedzi sobie spokojnie, kiedy dzwoni Pączek i mówi, że mam odebrać
Charlie. Jak zwykle zwlokłem moją seksowną dupę z krzesła, jak
zwykle przedarłem się przez pokój, jak zwykle założyłem buty i
kurtkę, jak zwykle kopnąłem drzwi, które przywaliły w... tego
kolesia...Jak? Zwykle?
-Kurwa, idioto! Ja tylko
kogoś szukam!
Bęędą kłopoty. Ruszyłem
przed siebie jak najszybciej Duff'owe nogi potrafią i kilka minut
później zdyszany wszedłem do budynku. Jak zwykle uśmiechnięta
Jenny powitała mnie oklepaną regułką,a przynajmniej próbowała.
-Witam. Komenda...
-Daj spokój, Jenny. Mogę ją
zabrać?
-Oczywiście. Pącz... Znaczy
Sierżant Doughnut Ci ich przyprowadzi. Nie wiedziałam, że masz
brata.
-Mam brata?!
Mam brata..? JA MAM KURWA
BRATA?! W tym momencie Pączek przyprowadził Charlie i jakiegoś
rudzielca.
-Cześć, braacie! Dzięki,
że tak szybko! Widzicie! Takiego mam świetnego brata! Nie, Duffy?
-Yyy....
-Nieważne. Wychodzimy....
Zapłaciłem podwójną ilość
pieniędzy za tą wiewiórę, nie ma sprawy. Ale żebym nie wiedział,
że ja mam brata?!
-Powietrze!- Charlie zaczęła
zbiegać z podjazdu dla wózków inwalidzkich dziko przy tym
krzycząc, a mój BRAT... Gdzie on jest?! Nie schowasz się przede
mną! Już nie! Może przez te 18 lat się ukrywałeś, skurwysynie,
ale teraz znam prawdę!
Heeej! Ja to powiedziałem!
Znaczy, pomyślałem. Jeden chuj... Dobre, mózgu! Piątka!
Przywaliłem dłonią w głowę... ta, ale nie trafiłem i wiłem się
teraz po ziemi niczym wąż.
-Sssssssssssssssss.
Zacząłem syczeć. Nagle
Charlie i Brat pojawili się nade mną z dziwnymi minami... No co?
Nigdy nie byliście wężami na środku ulicy? Dziwne.
-Chsssesieee mi wmówić, że
on to mój brat? -wstałem, otrzepałem się i udawałem poważnego.
-No nie...
-On przecież jest
rudy!-krzyknąłem. Stop, czy ona zaprzeczyła?
-No oczywiście, że jest
rudy! Każdy prawdziwy Irlandczyk tak ma!- oburzyła się Charlie,
śmiejąc mi się w twrz.
-No
właśnie!...-przytaknął rudy Irlandczyk prychając, a chwilę później dodał- COO?!
-Nie wmówisz mi, że nie
jesteś Irlandczykiem!
-Axl jestem.- podał mi rękę.
Czyli... On nie jest moim bratem... czy jest..? Za dużo informacji!
-Duff.
Nagle, poczułem, że ktoś
mnie dźga w plecy. Odwróciłem się i dłoń kochanej kuzynki
znalazła się na mojej twarzy.
-Za co tym razem!?
Nie usłyszała? A może nie
chciała?
(trzy minuty ''myślenia''
później)
Chyba ją olałem. Tak. To
chyba dlatego. HEJ!? Gdzie oni są?
-Charlie? A-Axl...
Mnóstwo dziwnych ludzi
zaczęło się na mnie gapić, więc czym prędzej ruszyłem w stronę
domu z bojowym okrzykiem, żeby przebić się przez tłum wracających
z pracy, czy coś takiego.
~Charlotte~
Po pięciominutowym biegu
WRESZCIE byliśmy prawie na miejscu. Wystarczy, albo przejść dwie
ulice, albo przedrzeć się przez krzaki. Tak, wybrałam drugą opcję,
nie mówiąc Axl'owi o pierwszej.
-Nieee. Nie przejdę.
-Kurwa. Przejdziesz!
-Ymm... Spójrz na moją
twarz. I na swoją....Już? A teraz pomyśl o konsekwencjach
przedzierania się przez te krzaki.
-No. Chodź!
-HEJJJ! Pomyślałaś?
-Yyymm. Ehe. Chodź już!
Chyba niedobrze dobrałam dla
niego imię. Nie jest niedźwiedziem. Bardziej... świnkę morską?
Na szczęście potknął się o jakiś konar, więc bez problemów
przeciągnęłam go za nogę, aż do chodnika. Oczywiście dzikie
krzyki i błagania nie ustawały. Wreszcie doszliśmy, więc
otrzepałam się z liści, ziemi, Axla i innych zwierząt.
-No. To po co chciałeś
tutaj przyjść?
-NIENAWIDZĘ CIĘ! TY
WIEDŹMO! A, szukam mojego przyjaciela.
-Opisz mi go.-usiadłam na
chodniku.
-Ma czarne włosy.
-Eheeeee...
-Nogi, ręce, chyba ciemne,
albo jasne oczy, jest chyba chudy... albo gruby. Ma dwadzieścia
,albo dwadzieścia jeden palców. Gra na gitarze. Nazywa się Jeffrey
Isbell, ale nie można tak na niego mówić. Tylko Izzy Stradlin. Ale
to zapamiętaj, bo on się wkurza!
-JJEEEEEEEFFFREEEEEEEEY!!!!????
JEEFREEEY?!
-Nie
jestem,kurwa, Jeffrey!
-Widzisz,
znalazłam go!
Pobiegłam
na drugą stronę ulicy i zaczęłam wypatrywać grubego,
czarnowłosego gitarzysty z anoreksją. Wywnioskowałam to z
opowieści Axla. Pod drzwiami mojego domu zobaczyłam chudego
chłopaka z ciemnymi włosami i być może oczami...
-Hej.. J-Jeff?- skąd ja znam tego człowieka? Podniósł głowę, ukazując swą piękną twarzyczkę z cudownymi, ziemnymi oczętami. WIEM, KIM JEST! MIŁOŚCIĄ MOJEGO ŻYCIA? Nie. To chyba nie to... Ale nadawałby się na ojca stadka szczeniąt.. Przynajmniej byłyby ładne.
-Nie mów na mnie Jeff.
-Wyba...
-Izzzzyyyyyy! Iiiiiizzzzyyyy, kurwa! Nie uwierzysz, co ja przeżyłem!- Rudy odepchnął moją twarz dłonią i zaczął opowiadać historię życia. Biedaczek. Chyba nie zdawał sobie sprawy, że nikt go nie słucha... No, przynajmniej nie ja.
-Co tu robisz, Izzy?
-Szukam kogoś.
-Noo,ale, kurwa, ten koleś z sianem w końcu po nas przyszedł, a my kretynowi wkręciliśmy, że jestem jego bratem! Kumasz to, stary!?
-Kogo? Może znam! Ja znam wszystkich, a że większość mnie nie lubi, to już ich strata... No więc?
-Deborah Isbell.
Ja. Pierdole. Zamarłam. Ja chyba już wiem, kim on jest... Ale to raczej mało prawdopodobne. Przecież nasza Debby nie jest jedyna o tym nazwisku w tym mieście! Jeffa widziałam, jedynie, jako małego chłopca na zdjęciach... Nie no, kurwa... Tak nie może być... A może jednak on... Moje rozmyślania przerwał Wiewiór wybuchem śmiechu:
-Hhaha! Ale, kurwa, słuchaj! Oni mnie, haha, wzięli za Irlandczyka! Hahaha!
Wracając... Jeffrey, Isbell, gitara, ciemne oczy.. włosy też. Szuka Debby... Pochodzi z ...?
-Skąd w ogóle jesteście?
-Lafayette.
I JEB! Olśnienie! To na pewno on!
-ŁO KURWA!
Tymi oto słowami przerwałam opowieść i jednocześnie nieopanowany śmiech, a może rechot, Axl' a. I uznałam, że muszę się napić.
-Znam ją... Ch-chodźcie.
-Hej.. J-Jeff?- skąd ja znam tego człowieka? Podniósł głowę, ukazując swą piękną twarzyczkę z cudownymi, ziemnymi oczętami. WIEM, KIM JEST! MIŁOŚCIĄ MOJEGO ŻYCIA? Nie. To chyba nie to... Ale nadawałby się na ojca stadka szczeniąt.. Przynajmniej byłyby ładne.
-Nie mów na mnie Jeff.
-Wyba...
-Izzzzyyyyyy! Iiiiiizzzzyyyy, kurwa! Nie uwierzysz, co ja przeżyłem!- Rudy odepchnął moją twarz dłonią i zaczął opowiadać historię życia. Biedaczek. Chyba nie zdawał sobie sprawy, że nikt go nie słucha... No, przynajmniej nie ja.
-Co tu robisz, Izzy?
-Szukam kogoś.
-Noo,ale, kurwa, ten koleś z sianem w końcu po nas przyszedł, a my kretynowi wkręciliśmy, że jestem jego bratem! Kumasz to, stary!?
-Kogo? Może znam! Ja znam wszystkich, a że większość mnie nie lubi, to już ich strata... No więc?
-Deborah Isbell.
Ja. Pierdole. Zamarłam. Ja chyba już wiem, kim on jest... Ale to raczej mało prawdopodobne. Przecież nasza Debby nie jest jedyna o tym nazwisku w tym mieście! Jeffa widziałam, jedynie, jako małego chłopca na zdjęciach... Nie no, kurwa... Tak nie może być... A może jednak on... Moje rozmyślania przerwał Wiewiór wybuchem śmiechu:
-Hhaha! Ale, kurwa, słuchaj! Oni mnie, haha, wzięli za Irlandczyka! Hahaha!
Wracając... Jeffrey, Isbell, gitara, ciemne oczy.. włosy też. Szuka Debby... Pochodzi z ...?
-Skąd w ogóle jesteście?
-Lafayette.
I JEB! Olśnienie! To na pewno on!
-ŁO KURWA!
Tymi oto słowami przerwałam opowieść i jednocześnie nieopanowany śmiech, a może rechot, Axl' a. I uznałam, że muszę się napić.
-Znam ją... Ch-chodźcie.
*Ardal- Irlandzkie imię, Ardal-
rozwścieczony niedźwiedź
.__. Musiałam XD
Dobra, spięłam dupę i wreszcie napisałam. Były MAŁE
problemy. Począwszy od kary na komputer (powiedzmy), poprzez matmę, skończywszy
na rozwalonym Open Offisie. Rozdział napisany na gg. Przepraszam za
błędy i zapraszam do komentowania, Mordki! (Jak ktoś nie wie (albo nie wiedział jeszcze), a chce (O.o) to umieściłam nowe opisy bohaterów, nowych bohaterów... No po prostu tam trochę zmieniłam XD) No i nie wiem, co się stało z fragmentami, że są napisane małą i czarną czcionką .__. .