piątek, 17 maja 2013

Siódmy

~Sami-Chyba-Zgadniecie-Kto SCZK~


-To tutaj?
-Nie!- Zapytał po raz 42 i uzyskał wciąż tą samą odpowiedź. Wreszcie zobaczyłem, a przynajmniej tak mi się wydawało, odpowiedni dom.
-Tam? -pokazał palcem przed moimi oczami, przy czym dźgnął mnie w oko.
-Nie, kurwa!
Obrażony odwrócił się na pięcie i poszedł przed siebie. Co chwilę się odwracał, sprawdzając, czy za nim nie pójdę, ale nadal stałem w jednym miejscu. Zniknął za zakrętem, a chwilę później wychylił jeszcze swój rudy łeb. Później się schował i już go nie widziałem....
2318,2324... 2332! Podszedłem pod drzwi domku i zapukałem... I znowu.... I znowu...
~*~
56 raz i 57 raz ...
-Czego?!- otworzył mi dwumetrowy... mutant z sianem na łbie, uderzając mnie drzwiami w łeb... Upadłem na trawę. -Niczego nie kupuję. -Odwrócił się i kiedy zamykał drzwi, wydarłem się.
-Mieszka tutaj Deborah Isbell?
Wstałem i otrzepałem tyłek. Chwila ciszy... I JEB! Mam nadzieję, że mój ryjek zbytnio nie ucierpiał...
-Co ja. Ci człowieku. Zrobiłem?!- chwyciłem jakieś kamienie i po każdym wypowiedzianym słowie ciskałem w Mutanta. On niewzruszony patrzył na mnie jak na idiotę, do momentu, w którym nie chwyciłem szpadla...
-Nie znam jej! NIE ZNAM! PRZYRZEKAM! Ale odłóż to! To ulubione narzędzie Charlie! Zabije mnie, jak coś z tym zrobię!
Zabrał mi szpadel z rąk, skubaniec, i … zamknął drzwi? Usiadłem pod ścianą z głupią nadzieją, że może mieszka tutaj ktoś normalny... Poczekam....



~Charlotte~


-PUSZCZAJ MNIE! Aaaa! Ratuunkuuuu! Ludzieee! Ten grubas....
-Proszę o zachowanie spokoju. Nic pani nie robię, to pani zakłóca spokój.
-Gówno prawda! On kłamie! Nie słuchajcie go!- zaczęłam rzucać się na wszystkie strony. Co ja robię w takich sytuacjach?... Mózgu? Nic? Ok... Co by zrobiła Debby...? Myśl jak Debby.... Negocjacje!
-Paniee....-cisza- EHEEM!- odchrząknęłam- Paniee...? -znowu cisza.- Ok. Nazwę Cię Pan Pączek. No więc. Panie Pączek, jestem niemal w 99 procentach przekonana, że to wielkie nieporozumienie!- zerknęłam na jego twarz. Jej to idzie lepiej...- Może pójdziemy na kompromis? Pan mnie puści- będę wola, a pan będzie... miał? Wolne?
-Nic z tego, dzikusie.
-Kurwa... Jej to wychodzi....- mruknęłam pod nosem i próbowałam zatrzymać się na chodniku.
Co jeszcze mogę zrobić? Co by zrobił, Duff?...
-HAHAHHAHAHHAHHAA(...) DUFF! Hahhahaha (…)

~Jakieś pięć minut później, kiedy nie mogłam oddychać, a Pan Pączek był koło radiowozu~
-No...Hahaha! Ale gdybyś go znał! Haha! Ale nie znasz.. Mała strata! Haha!
Pan Pączek wrzucił mnie do auta i wsiadł na miejscu kierowcy. Rozsiadłam się na tylnych siedzeniach, kiedy zauważyłam ciekawą sytuację za oknem... Jakiś chudy rudzielec gryzł właśnie policjanta. Fuck. Zapomniałam o tym sposobie. Pan Pączek wyskoczył z samochodu jak poparzony i pomógł koledze, który próbował złapać Rudego. Lubię go, nie Pana Pączka, Rudego. ''Funkcjonariusze najlepszej na świecie policji z Seattle'' wreszcie uporali się z Rudym i prowadzili go w moją stronę. Nazwę go Ardal*. Wygląda na porządnego Irlandczyka z małym niedotlenieniem mózgu. Tak, to imię go odzwierciedla. Pan Pączek i drugi policjant wrzucili mojego nowego przyjaciela do samochodu, zamknęli drzwi i zajęli przednie siedzenia. Po wiązance przekleństw i obgryzieniu krzeseł, Ardal, zauważył, że nie jest sam.
-Aaaa! O, cześć. Axl jestem. -Kłamca! Ma na imię Ardal...
-Charlotte.- z wyszczerzem uścisną moją dłoń i chyba nie miał zamiaru puścić.

~Duff~


-Czego?!
-Witam. Tutaj Sierżant Policji... Bill Doughnut , czy rozmawiam z Michael'em McKagan'em?
-Yy... Nie?
-EEJJJ, PĄCZEK! SPRÓBUJ DUFF.
-Duff McKagan?
-Taa... Już po nią idę.
Jak zwykle, kurwa. Człowiek siedzi sobie spokojnie, kiedy dzwoni Pączek i mówi, że mam odebrać Charlie. Jak zwykle zwlokłem moją seksowną dupę z krzesła, jak zwykle przedarłem się przez pokój, jak zwykle założyłem buty i kurtkę, jak zwykle kopnąłem drzwi, które przywaliły w... tego kolesia...Jak? Zwykle?
-Kurwa, idioto! Ja tylko kogoś szukam!
Bęędą kłopoty. Ruszyłem przed siebie jak najszybciej Duff'owe nogi potrafią i kilka minut później zdyszany wszedłem do budynku. Jak zwykle uśmiechnięta Jenny powitała mnie oklepaną regułką,a przynajmniej próbowała.
-Witam. Komenda...
-Daj spokój, Jenny. Mogę ją zabrać?
-Oczywiście. Pącz... Znaczy Sierżant Doughnut Ci ich przyprowadzi. Nie wiedziałam, że masz brata.
-Mam brata?!
Mam brata..? JA MAM KURWA BRATA?! W tym momencie Pączek przyprowadził Charlie i jakiegoś rudzielca.
-Cześć, braacie! Dzięki, że tak szybko! Widzicie! Takiego mam świetnego brata! Nie, Duffy?
-Yyy....
-Nieważne. Wychodzimy....
Zapłaciłem podwójną ilość pieniędzy za tą wiewiórę, nie ma sprawy. Ale żebym nie wiedział, że ja mam brata?!
-Powietrze!- Charlie zaczęła zbiegać z podjazdu dla wózków inwalidzkich dziko przy tym krzycząc, a mój BRAT... Gdzie on jest?! Nie schowasz się przede mną! Już nie! Może przez te 18 lat się ukrywałeś, skurwysynie, ale teraz znam prawdę!
Heeej! Ja to powiedziałem! Znaczy, pomyślałem. Jeden chuj... Dobre, mózgu! Piątka! Przywaliłem dłonią w głowę... ta, ale nie trafiłem i wiłem się teraz po ziemi niczym wąż.
-Sssssssssssssssss.
Zacząłem syczeć. Nagle Charlie i Brat pojawili się nade mną z dziwnymi minami... No co? Nigdy nie byliście wężami na środku ulicy? Dziwne.
-Chsssesieee mi wmówić, że on to mój brat? -wstałem, otrzepałem się i udawałem poważnego.
-No nie...
-On przecież jest rudy!-krzyknąłem. Stop, czy ona zaprzeczyła?
-No oczywiście, że jest rudy! Każdy prawdziwy Irlandczyk tak ma!- oburzyła się Charlie, śmiejąc mi się w twrz.
-No właśnie!...-przytaknął rudy Irlandczyk prychając, a chwilę później dodał- COO?!
-Nie wmówisz mi, że nie jesteś Irlandczykiem!
-Axl jestem.- podał mi rękę. Czyli... On nie jest moim bratem... czy jest..? Za dużo informacji!
-Duff.
Nagle, poczułem, że ktoś mnie dźga w plecy. Odwróciłem się i dłoń kochanej kuzynki znalazła się na mojej twarzy.
-Za co tym razem!?
Nie usłyszała? A może nie chciała?
(trzy minuty ''myślenia'' później)
Chyba ją olałem. Tak. To chyba dlatego. HEJ!? Gdzie oni są?
-Charlie? A-Axl...
Mnóstwo dziwnych ludzi zaczęło się na mnie gapić, więc czym prędzej ruszyłem w stronę domu z bojowym okrzykiem, żeby przebić się przez tłum wracających z pracy, czy coś takiego.


~Charlotte~


Po pięciominutowym biegu WRESZCIE byliśmy prawie na miejscu. Wystarczy, albo przejść dwie ulice, albo przedrzeć się przez krzaki. Tak, wybrałam drugą opcję, nie mówiąc Axl'owi o pierwszej.
-Nieee. Nie przejdę.
-Kurwa. Przejdziesz!
-Ymm... Spójrz na moją twarz. I na swoją....Już? A teraz pomyśl o konsekwencjach przedzierania się przez te krzaki.
-No. Chodź!
-HEJJJ! Pomyślałaś?
-Yyymm. Ehe. Chodź już!
Chyba niedobrze dobrałam dla niego imię. Nie jest niedźwiedziem. Bardziej... świnkę morską? Na szczęście potknął się o jakiś konar, więc bez problemów przeciągnęłam go za nogę, aż do chodnika. Oczywiście dzikie krzyki i błagania nie ustawały. Wreszcie doszliśmy, więc otrzepałam się z liści, ziemi, Axla i innych zwierząt.
-No. To po co chciałeś tutaj przyjść?
-NIENAWIDZĘ CIĘ! TY WIEDŹMO! A, szukam mojego przyjaciela.
-Opisz mi go.-usiadłam na chodniku.
-Ma czarne włosy.
-Eheeeee...
-Nogi, ręce, chyba ciemne, albo jasne oczy, jest chyba chudy... albo gruby. Ma dwadzieścia ,albo dwadzieścia jeden palców. Gra na gitarze. Nazywa się Jeffrey Isbell, ale nie można tak na niego mówić. Tylko Izzy Stradlin. Ale to zapamiętaj, bo on się wkurza!
-JJEEEEEEEFFFREEEEEEEEY!!!!???? JEEFREEEY?!
-Nie jestem,kurwa, Jeffrey!
-Widzisz, znalazłam go!
Pobiegłam na drugą stronę ulicy i zaczęłam wypatrywać grubego, czarnowłosego gitarzysty z anoreksją. Wywnioskowałam to z opowieści Axla. Pod drzwiami mojego domu zobaczyłam chudego chłopaka z ciemnymi włosami i być może oczami...
-Hej.. J-Jeff?- skąd ja znam tego człowieka? Podniósł głowę, ukazując swą piękną twarzyczkę z cudownymi, ziemnymi oczętami. WIEM, KIM JEST! MIŁOŚCIĄ MOJEGO ŻYCIA? Nie. To chyba nie to... Ale nadawałby się na ojca stadka szczeniąt.. Przynajmniej byłyby ładne.
-Nie mów na mnie Jeff.
-Wyba...
-Izzzzyyyyyy! Iiiiiizzzzyyyy, kurwa! Nie uwierzysz, co ja przeżyłem!- Rudy odepchnął moją twarz dłonią i zaczął opowiadać historię życia. Biedaczek. Chyba nie zdawał sobie sprawy, że nikt go nie słucha... No, przynajmniej nie ja.
-Co tu robisz, Izzy?
-Szukam kogoś. 
-Noo,ale, kurwa, ten koleś z sianem w końcu po nas przyszedł, a my kretynowi wkręciliśmy, że jestem jego bratem! Kumasz to, stary!?
-Kogo? Może znam! Ja znam wszystkich, a że większość mnie nie lubi, to już ich strata... No więc?
-Deborah Isbell.
Ja. Pierdole. Zamarłam. Ja chyba już wiem, kim on jest... Ale to raczej mało prawdopodobne. Przecież nasza Debby nie jest jedyna o tym nazwisku w tym mieście! Jeffa widziałam, jedynie, jako małego chłopca na zdjęciach... Nie no, kurwa... Tak nie może być... A może jednak on... Moje rozmyślania przerwał Wiewiór wybuchem śmiechu:
-Hhaha! Ale, kurwa, słuchaj! Oni mnie, haha, wzięli za Irlandczyka! Hahaha!
Wracając... Jeffrey, Isbell, gitara, ciemne oczy.. włosy też. Szuka Debby... Pochodzi z ...?
-Skąd w ogóle jesteście?
-Lafayette.
I JEB! Olśnienie! To na pewno on!
-ŁO KURWA! 
Tymi oto słowami przerwałam opowieść i jednocześnie nieopanowany śmiech, a może rechot, Axl' a. I uznałam, że muszę się napić.
-Znam ją... Ch-chodźcie.      








*Ardal- Irlandzkie imię, Ardal- rozwścieczony niedźwiedź .__. Musiałam XD

Dobra, spięłam dupę i wreszcie napisałam. Były MAŁE problemy. Począwszy od kary na komputer (powiedzmy), poprzez matmę, skończywszy na rozwalonym Open Offisie. Rozdział napisany na gg. Przepraszam za błędy i zapraszam do komentowania, Mordki! (Jak ktoś nie wie (albo nie wiedział jeszcze), a chce (O.o) to umieściłam nowe opisy bohaterów, nowych bohaterów... No po prostu tam trochę zmieniłam XD) No i nie wiem, co się stało z fragmentami, że są napisane małą i czarną czcionką  .__. .